Zaciągnęłam się papierosowym dymem, stukając butem w
podłogę. Nie chciałam podejmować tej decyzji.
- Więc jak? Co z nim robimy? Mamy go sprzątnąć? –
spytał Fallwick, patrząc na mnie wyczekująco, a ja czułam narastającą presję.
Stojący w kącie pomieszczenia Midnight przyglądał nam się z dezaprobatą.
Nienawidził, kiedy wszyscy wywierali na mnie presję i doceniałam to ale
potrafiłam sama sobie z tym radzić.
- Zamknij się, Chester – rzucił poirytowanym tonem.
– Idź do Harrisona.
- Nie wtrącaj się. Ona to zaczęła i ona to skończy.
– odparł Chester Fallwick, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. Właściwie to się
z nim zgadzałam – Midnight trochę się zapędzał. To był przemyt dużego towaru,
zawadzał nam jakiś kretyn i prawda była taka, że należało go sprzątnąć, koniec
kropka. I w tej branży nie było miejsca na jakieś bzdurne sentymenty i
rozczulanie się nad sobą – trzeba było odwalić robotę i tyle.
- Tak. Zlikwiduj go – odezwałam się w końcu, poczym
wyszłam z pokoju i skierowałam się do wyjścia. Tak naprawdę postąpiłam wbrew
sobie, ale uważałam, że to jest to, co powinnam była zrobić. Czułam się w
obowiązku to zrobić. Usiadłam na schodku przez wejściem do obdartej ceglanej
kamienicy, wpatrując się w swoje glany. Wydałam wyrok śmierci na kolejnego
człowieka. Ale czy miałam jakiś wybór? Nie mogłam zrzucać odpowiedzialności na
innych, bo to ja zaczęłam tę sprawę. Ja znalazłam dealera, ja zorganizowałam
cały przemyt, wytargowałam cenę. Ale mój plan nie był idealny, nie przewidziałam
wszystkiego i to był mój błąd. To przez moje niedopatrzenie ten człowiek, jakiś
wścibski policjant zaczął coś podejrzewać. I jeśli go teraz nie zabijemy, to on
w końcu do nas dojdzie, ponieważ ja popełniłam błąd.
- W porządku? – Midnight usiadł obok mnie,
wypuszczając z ust kłąb papierosowego dymu.
- Nienawidzę tego – powiedziałam szczerze.
- I nie musisz tego robić. Nie musisz niczym się
zajmować, równie dobrze mogłabyś studiować, mieć przyjaciół, normalnie żyć. Nie
jesteś nikomu nic winna.
Spojrzałam na niego spod włosów.
- Daj spokój. Przecież wiesz jak jest.
- Jest tak, że sama zmuszasz się do czegoś, czego
nie chcesz robić. Równie dobrze ktoś inny mógłby się zajmować tym, co ty i
doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, tylko po prostu nie chcesz przyjąć tego
do wiadomości, bo męczysz się czymś co sama sobie wmówiłaś. No nie patrz tak na
mnie, Lily, miej odwagę przyjąć prawdę.
- Och, dobrze, owszem, masz rację. Ale ja nie
potrafię robić nic innego, nie mogłabym zająć się normalnymi sprawami, zbyt
długo siedzę tutaj. Już się przyzwyczaiłam i właściwie to… Chyba nie chcę
innego życia. Uważasz, że jestem złym człowiekiem? – spytałam, patrząc na niego
z rezygnacją. Tak naprawdę tu był mój dom – pośród przestępców, którzy mieli na
rękach krew innych ludzi i wiedziałam, że w większości nie są źli. Wbrew
powszechnym stereotypom mafia to nie zbiór sadystów, bezlitosnych morderców bez
cienia uczuć. Oczywiście, byli tacy w pracy, ale prywatnie to na ogół miłe
osoby posiadające rodziny i pasje.
- Nie jesteś zła, tylko targają tobą sprzeczności.
Jesteś super – uśmiechnął się do mnie, targając moje włosy. Ze śmiechem
potrząsnęłam głową, zrzucając jego rękę. Miałam wobec niego dług wdzięczności.
To właśnie on się mną zajął, kiedy zabito moich rodziców – pozwolił mi ze sobą
zamieszkać, kupował mi ubrania, książki, psa. Dawał mi wszystko, o co nigdy nie
prosiłam, zawsze zasypywał mnie prezentami. Jeździł ze mną na zagraniczne
wycieczki, pozwalał na wszystko. Zerwał z dziewczyną, która chciała zająć moje
miejsce w jego domu. Starał się jakoś mnie zająć, bo, szczerze, straciłam całe
swoje dotychczasowe życie, swoich przyjaciół. W wolnym czasie rozmawiałam z
gangsterami, obracałam się w ich towarzystwie. Jako nastolatka przesiadywałam w
Legends, pochłaniałam całe hektolitry coli i żartowałam sobie z seryjnymi
mordercami, przemytnikami, narkomanami i innymi wykolejeńcami. Z Joey’em Smithem, który rozstrzelał dziesiątki
niewinnych ludzi bez żadnych skrupułów, z Clarą Patch, prostytutką uzależnioną
od heroiny, która wciągnęła przy mnie z milion kresek, a nawet z Włochem Mariem
Gonzalo, który był ścigany za masowe morderstwa, rabunki, porwania, gwałty i
oczywiście przemyt narkotyków.
- No dobra, muszę spotkać się z dostawcą. Wrócę za
jakieś dwie godziny. Na razie – Midnight podniósł się z miejsca, klepiąc mnie
po ramieniu na pożegnanie.
- Cześć – odparłam, po czym, gdy tylko zamknęły się
za nim drzwi, również wstałam. Postanowiłam trochę się rozluźnić i w tym celu
wybrać się w pewne miejsce. W pewne bardzo dobrze znane mi miejsce. Ruszyłam w
kierunku swojego samochodu zaparkowanego za budynkiem, wyciągając kluczyki z
kieszeni. Czerwone Bugatti robiło wrażenie. Rzuciłam papierosa na ziemię i
przydeptała go nogą, po czym wsiadła do samochodu i ruszyła z miejsca, z
przyjemnością słuchając cichego warkotu silnika. Pod tym względem byłam trochę
jak facet – lubiłam swoje auto. Zresztą, w wielu kwestiach myślałam i
zachowywałam się jak mężczyzna, może dlatego, że rzadko miałam kontakt z
kobietami.
Legends nie było daleko. Znajdowało się tuż przy
Empire State Building i teoretycznie było dość eleganckim barem, ale podczas
organizowanych tam nocnych, prywatnych imprez urządzanych w bocznej sali
ukrytej pod nazwą „Pomieszczenie służbowe” w lokalu zbierała się sama mafijna śmietanka.
Ja również często tam chodziłam, już od dziecka. Nie upijałam się do
nieprzytomności ani nie brałam udziału w żadnych narkotykowych czy seksualnych
orgiach, ale zdarzało mi się porządnie zabawić. Mój obecny strój – podarte jeansy
i T-shirt – nie nadawał się zbytnio na nocne balangi, ale wcale mi to nie
przeszkadzało. Nie ubierałam się w obcasy i mini jak wszystkie dziewczyny
gangsterów, ubierałam się jak gangster, ponieważ sama nim byłam. Średnio lubiłam
atmosferę panującą nocami w Legends, ale lubiłam za to uczucie wolności
towarzyszące mi za każdym razem gdy tam byłam. Brak zahamowań, poczucie, że
mogę zrobić wszystko były odmianą od codziennego stresu i nudy. Bo prawda była
taka, że w czasie wolnym od pracy, bo tak traktowałam swoją mafijną
działalność, nie robiłam zbyt wiele. Wychodziłam z Midnightem, znajomymi
siedzącymi w tej samej branży lub ewentualnie uzależnionymi prostytutkami czy
też dziewczynami swoich kolegów po fachu. Owszem, jeździłam za granicę,
korzystałam z różnorodnych rozrywek i uroków życia, ale po dłuższym czasie
robiło się to zwyczajnie nudne. Chciałam czegoś więcej, jakiejś odmiany, ale
nie potrafiłam sprecyzować swoich pragnień. Nie potrafiłam konkretnie
powiedzieć czego właściwie bym chciała, a ta nieokreślona tęsknota wciąż mnie cisnęła
i jedyną osobą, która to zauważała był Midnight, który chyba bardziej ode mnie
rozumiał tę potrzebę.
Gdy dojechałam na miejsce, zaparkowałam i wysiadłam
z samochodu, kierując się w stronę tylnych drzwi baru. Ledwo je otworzyłam, a uderzył
mnie zapach alkoholu i dym papierosowy oraz gwar rozmów.
- O, hej, Lil! Jak życie? – mocno podchmielony Jack
Packston kierujący całą siecią burdeli pomachał mi ręką, pijacko się śmiejąc, a
właściwie rycząc śmiechem, a otaczające go prostytutki w wyjątkowo skąpych
strojach uznały za stosowne obskoczyć mnie radosną gromadą.
- Lily! Cześć! Boziu, jakie ty masz śliczne włosy! W
ogóle jesteś śliczna! Co ty robisz, żeby mieć taką niesamowitą cerę? –
przekrzykiwały się nawzajem, a mi robiło się niedobrze, kiedy patrzyłam na ich na
wpół odsłonięte biusty, nagie brzuchy i ślady po nakłuciach w zgięciach łokci.
Płynący od nich zapach ostrych perfum i drogiego alkoholu dusił.
- Dziękuję, nie robię nic, a teraz przepraszam,
szukam kogoś – skłamałam, uwalniając się z ich objęć.
- Na razie! – zawołały chórem, chichocząc, a ja jak
najszybciej ruszyłam przed siebie. Co chwila ktoś się ze mną witał, ktoś klepał
mnie po ramieniu, ktoś proponował mi drinka lub kreskę. Nie ćpałam i żałowałam,
że nikt nie ma normalnych papierosów. Podeszłam do baru.
- Hej, Jason – przywitałam się z barmanem, który
zawsze obsługiwał prowadzących nielegalne interesy klientów. Chłopak miał nie
więcej niż osiemnaście lat i był po prostu zmuszony przez okoliczności (czyt.
szefa) do pracy właśnie w tych godzinach. Po prostu robił za kozła ofiarnego i
nie mógł odmówić, ponieważ naprawdę potrzebował pieniędzy.
Był drobnej postury, miał czekoladowe, opadające na
czoło włosy, oczy umierającej sarenki i przez swoją aparycję oraz sytuację
życiową wzbudzał litość.
- Dobry wieczór – skinął głową. – Co dla ciebie?
- Paczkę American Spirit i… – szybko zastanowiłam
się na jaki alkohol miałabym ochotę – i mojito. Obserwowałam jak Kevin robi mi
drinka. Kiedy skończył, postawił go przede mną razem z papierosami.
- Trzydzieści dolarów – powiedział cicho, patrząc w
bok. Wiedziałam, że jest sceptycznie nastawiony do swojej pracy i do
przychodzących tu ludzi. Podałam mu trzy dziesięciodolarowe banknoty.
- Nie lubisz tej roboty, prawda? – spytałam, patrząc
na niego znad kieliszka, poczym wzięłam łyk, delektując się przyjemnym uczuciem
pieczenia w gardle.
- Nie. Ale nie mam wyboru – odparł, nadal na mnie
nie patrząc.
- Wyrazy współczucia z powodu twoich rodziców. Twoja
matka pewnie wkrótce umrze – stwierdziłam bez cienia współczucia, a Jason
spojrzał na mnie z żalem, jednak nie czułam się winna, że to powiedziałam.
Wszyscy wiedzieli, że jego matka ma białaczkę i jest w bardzo ciężkim stanie. W
dodatku ojciec pił na potęgę i Jason był zmuszony sam na siebie zarabiać.
- Jesteś suką – powiedział nagle i wtedy gwałtownie
zapanowała cisza, a chłopak, który właśnie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił,
przycisnął dłoń do ust w odruchu przerażenia.
- No, skarbie, chyba się trochę zagalopowałeś –
warknął Neil Griffiths, boss narkotykowy, który stał najbliżej, przyciskając mu
nóż do gardła. Było mi trochę żal dzieciaka, ale musiał w ogóle nie mieć
instynktu samozachowawczego, żeby tak do mnie powiedzieć. Kiedy ktoś z
zewnątrz, a już zwłaszcza ktoś taki jak Jason, obrażał wpływowego członka
mafii, to miał naprawdę przesrane, bo było z góry wiadomo, że reszta stanie
murem za swoim kolegą po fachu i delikwent ryzykował śmiercią. – Masz ochotę
coś powiedzieć zanim poderżnę ci gardło? – spytał złośliwie Neil, a ja zdałam
sobie sprawę, że on naprawdę zamierza go zabić, zwłaszcza, że po szyi Jasona
właśnie spływała wąska strużka krwi. Nie chciałam do tego dopuścić.
- Dobra, zostaw go, gówniarz jest za krótki, żeby
mnie obrazić. I tak pewnie zdechnie z rozpaczy za swoją mamusią od siedmiu
boleści. Ona to i tak mogiła. A tatuś nie lepszy, jeszcze go zerżnie po
pijanemu – stwierdziłam szyderczo, a cała sala ryknęła śmiechem. To było
obrzydliwe z mojej strony, że żartowałam w ten sposób z dramatu jaki Jason
przeżywa w domu, z tego, że jego ojciec go molestuje, kiedy się upije. Łzy w
jego oczach sprawiły, że poczułam się gorzej, ale musiałam tak postąpić, bo
gdybym tego nie powiedziała, Neil zabiłby go na miejscu. A nie mogłam dać po
sobie poznać, że mam coś przeciwko zamordowaniu go, bo wyszłoby na to, że nie
jestem po tej samej stronie co oni i sama również znalazłabym się w
niebezpieczeństwie.
- O, Lilianne. Siema – z tłumu wyłonił się Miles
Cavarelli, jedna z najgorszych osób, jakie w życiu spotkałam. Miles zajmował
się handlem ludźmi i kiedy tylko go zobaczyłam, wyczułam kłopoty. Chyba
wiedziałam, co zamierzał i modliłam się, by moje przeczucia się nie sprawdziły.
- Cześć, Miles. Co u ciebie?
- Dobrze. Puść dzieciaka, Neil – powiedział
spokojnie mężczyzna, podchodząc do baru, a Griffiths, tracąc nagle rezon,
posłusznie się odsunął. Cavarelli miał w sobie coś takiego, że wszyscy go
słuchali. Po prostu budził respekt, a w dodatku głośne plotki dotyczące jego
działalności mu pomagały.
- Przydałby
mi się on. Mam wśród klientów parę ciot, zadowolą się. Chyba nie masz nic
przeciwko? – spojrzał na mnie tymi swoimi przeszywającymi tęczówkami. Od razu
odczytywał, co człowiekowi chodzi po głowie, za to sam był nieprzenikniony i
nienawidziłam tego. Moje przeczucia w stu procentach się sprawdziły.
- Oczywiście, że nie – odparłam, patrząc na Jasona z
pogardą, choć wcale nie chciałam na to pozwalać, a w mojej głowie już rodził
się plan odbicia go, co na pewno nie będzie łatwe. Czemu chciałam to zrobić?
Ponieważ zabiłam wielu ludzi i chciałam uratować jego życie.
- Zabierzcie go! – krzyknął Miles a z tyłu sali
wstało kilku napakowanych mężczyzn w garniturach, którzy chwycili Jasona za
ręce i wywlekli go z lokalu. A spojrzenie, które mi przedtem rzucił sprawiło,
że tylko ugruntowałam się w swoich planach. Miles niestety mógł sobie pozwolić
na zabranie przypadkowej osoby, bo miał pewność, że zastraszeni właściciele
lokalu nigdzie nie zgłoszą porwania. W dodatku sytuacja rodzinna Jasona
sprzyjała przestępstwom – żadne z rodziców nie będzie szukało swojego dziecka. Zawsze
uważałam handlarzy ludźmi za osoby, których fach nie powinien w ogóle istnieć,
a Cavarelli był chyba najbardziej bezwzględnym z nich. Facet miał nie więcej
niż trzydzieści pięć lat i siedział w mafii od dawna. Zawsze był elegancki,
zadbany i pachniał drogimi perfumami. W dodatku nigdy nie tracił panowania nad
sobą, nigdy się nie unosił i potrafił zabijać w naprawdę bezlitosny sposób. Zabił moich rodziców. Zabił moją przyjaciółkę.Wyrzekła się jej rodzina, bo przespała się ze swoim
chłopakiem bez ślubu. Yoshu skończyła na ulicy jako prostytutka, a Miles podczas
jednego ze swoich polowań na ofiary zabrał ją do swojego apartamentu, gdzie
było już kilka innych dziewczyn i zatrudnił ją u siebie. W praktyce polegało to
na tym, że uzależnił ją od heroiny i sprzedał jakiemuś bogatemu arabowi do
haremu. Dziewczynie cudem udało się uciec, a ja natrafiłam na nią przypadkiem i
pozwoliłam jej u siebie nocować dopóki jakoś się nie wykaraska z kłopotów.
Skompletowałam jej normalną garderobę, wysłałam na terapię i pomogłam odnaleźć
brata, który zgodził się nią zaopiekować. Dwa dni po naszym pożegnaniu
znalazłam jej ciało pod drzwiami. Miała włożoną do ust karteczkę z napisem „Dzięki za pomoc” i było
to napisane pismem Milesa. Zastrzelił ją, a przedtem przypalał jej twarz
jointem. A była moją przyjaciółką. Pomyślałam, że odbicie Jasona to też dobry
sposób na to, by przy okazji ją pomścić. Pospiesznie dopiłam mojito i z papierosem
w ustach wyszłam z Legends.
-------------------------------------------------------------------------------
Hej. Oto rozdział pierwszy. Od razu ostrzegam, że pozostałe rozdziały nie będą takie długie, ten jest taki tylko na zachętę (no dobra, nie oszukujmy się - po prostu zapędziłam się w pisaniu i nie umiałam go ładnie skrócić). Do następnego.
Zostałaś nominowana do Liebster awards!
OdpowiedzUsuńWięcej tutaj: http://wciazczekamnatwojeslowo.blogspot.com/
Gratulację, nominuję cię do Liebster Blog Award, po więcej informacji zapraszam do siebie ____http://mermaid-love-men.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńCo do twojego bloga to powiem ci, że jestem naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczona. Fabuła mnie wciągnęła, charaktery bohaterów urzekły, a twój sposób pisania sprawia, że na pewno zajrzę tu jeszcze nie raz. Z niecierpliwością czekam na kontynuację.
OdpowiedzUsuńOczywiście będę zaszczycona jeśli zechcesz wpaść do mnie http://givemelovemw.blogspot.com/
Jeśli dałabyś radę prosiłabym abyś informowała mnie o swoich nowych rozdziałach :)
Ciekawie się zapowiada, pisz dalej :)
OdpowiedzUsuń[Świat Rowling w nowym świetle? W niebie wiedzą, jak to wygląda -> http://heaven-knows-niebiosa-wiedza.blogspot.com]